Skip to content

Góra Bucze Traditional Cache

This cache has been archived.

StachoB: No niestety, miejsce ukrycia zostało ogrodzone, związku z czym kesz idzie do archiwum. Być może na wiosnę coś nowego się zrobi.

More
Hidden : 7/26/2012
Difficulty:
2 out of 5
Terrain:
2 out of 5

Size: Size:   small (small)

Join now to view geocache location details. It's free!

Watch

How Geocaching Works

Please note Use of geocaching.com services is subject to the terms and conditions in our disclaimer.

Geocache Description:


Góra Bucze 417 m.n.p.m., jest miejscem, gdzie można podziwiać widoki na Beskid Śląski (i nie tylko) a także w czasie wegetacji roślin można podziawiać takie rośliny jak: storczyk blady, podkolan biały czy gnieźnik leśny a także storczyk męski nakrapiany, który występuje tylko na górze Bucze i jest wpisany do "Polskiej czerwonej księgi roślin" wśród gatunków narażonych na wyginięcie.

Inną atrakcją góry Buczy są obrazki alpejskie - rzadką, objętą ścisłą ochroną roslina.

Na Buczu rosną także okazałe drzewa będące pomnika przyrody m.in. dąb szypułkowy czy jarząb szwedzki o obwodzie 245 cm.

Na górze był także wydobywany wapien cieszyński, przebiegała tutaj także w czasie wojny linia obrony Skoczowa.

Z górą Bucze wiąże się legenda o zapadniętym kościele.

Legenda o zapadniętym kościele na Buczu.

Idącemu droga od Skoczowa ku Górkom, doliną Brennicy, przedstawia się nader malownicza okolica. Tam hen marzą w mglistym błękicie góry Beskidy, po prawicy szumi w gęstej olszynie Brennicy, w lewo zaś wznosi się pokaźny pagórek – Bucze – uwieńczony na szczycie lasem jodłowym.

Wejdźmy na jego szczyt. Cudowny roztacza się widok! Wkoło spokojne wioski, szare chaty, kościółki, wzgórza, lasy, stawy – wszystko to w ciszy ukojone, marzące w blasku słonecznym.

A tam w sinej dali, wzdłuż północno-zachodniego widnokręgu, unosi się nad licznymi, ledwo widzialnymi, jak czarne kreski na tle niebios się odrzynającymi kominami długa smuga rdzawego dymu, znacząca rewiry kopalń, przemysłu, okolice pełne ruchu, łoskotu, życia; lecz to wszystko bardzo daleko, a tu, wokoło, tylko błoga, urocza okolica rolnicza, spokój niezmącony, ludek skromny, miły, uprzejmy, – bo sprawiedliwie polski.

Dziś szumi na Buczu las, mruczą w jego kotlinkach strumyki, zahuczy niekiedy sowa, zastuka dzięcioł, ale kiedyś, przed sześciuset laty, wznosił się tutaj wspaniały kościół, otoczony szeregiem chat i dworków wiejskich.

W dzień Wszystkich Świętych, w odpust górecki, kiedy był aż po same brzegi ludem napełniony, zapadł się wraz z całą wioską ziemię. Lud o nim zapomniał, lasy pokryły całe Bucze, a pod Żebrzydką wybudowali Górczanie inny dom Boży, teraźniejszy kościółek parafialny. Tylko baśń głosiła o nim, lub też starcy wspominali go niekiedy. Zdarzało się często, że ktoś przechodził w południe albo wieczorem przez Bucze, słyszał głuchy, przytłumiony dźwięk dzwonu z pod ziemi się wydobywający. Ludzie się wtedy trwożnie żegnali i śpiesznie dalej zdążali.

Będzie temu z osiemdziesiąt lat, kiedy pewna dziewka wybrała się w dzień Wszystkich Świętych z koszem na Bucze liście grabić. Zeszła w zapadły wąwóz i poczęła grabić, gdy wtem potknęła się o jakiś twardy, jakby żelazny, przedmiot. Rozgarnęła w tem miejscu trawę i ujrzała z niemałem zdumieniem żelazny, zardzewiały krzyż, sterczący z ziemi. Równocześnie usłyszała bicie dzwonów, słaby, drżący odgłos organów, zmieszany z uroczystym chórem ludzkim. Przeraziła się bardzo, rzuciła kosz i grabie i nawpół martwa zbiegła z Bucza do wsi, opowiadając z przerażeniem, co na Buczu słyszała. Ludzie, którzy właśnie z odpustu góreckiego do domu zdążali, poczęli dziewkę łajać, że się w takie święto wybrała liście grabić. Rozmawiali też o tym, z trwogą spoglądając ku Buczu.

Znaleźli się jednakże dwaj śmiałcy – Jura Pagielów i Francek Drozdów – którzy się umówili miejsce to dokładnie zbadać. Nie zdradzając swych zamiarów, poszli wieczorem na Bucze, wziąwszy z sobą rydle, krampocz i smolne pochodnie. Weszli w wąwóz, przez dziewkę oznaczony i ujrzeli rzeczywiście sterczący krzyż z ziemi. Przeżegnali się, zmówili pacierz i poczęli około krzyża ziemię wyrywać. Niedługo okazała się pod krzyżem bania, miedzią kryta, a kiedy wyłamali w niej otwór, zobaczyli niej mały dzwonek, konajączek. Nie namyślając się długo, zapalili pochodnię i weszli przez otwór w banię. Uczuli pod nogami wąskie schody, poczęli zatem coraz niżej schodzić. Wkrótce weszli między wielkie spiżowe dzwony; Pagiela uderzył zlekka młotem o najwyższy dzwon, który wydał słaby, jakby senny, lecz śliczny dźwięk. Spuszczali się powoli coraz głębiej po schodach w dół, aż nareszcie stanęli przed podwojami żelaznymi. Odchylili je i weszli do wnętrza kościoła zapadniętego. W krwawym blasku palących się pochodni zobaczyli ławki, rzędem ustawione, w dziwnym, staromodnym stylu wyrzeźbione, ze sklepienia zwieszały się błyszczące lustry, na ścianach widniały w starożytnych ramach obrazy, a na chórze mieniły się „piszczele” organów. Jakiś chłodny, grobowy, wilgocią przenikliwy zaduch owiał ich, a złowroga cisza zalegała wokoło, aż im w uszach „dźwięczało”. Poszli kilka kroków wgłąb i stanęli przed wielkim obrazem, przedstawiającym Wszystkich Świętych.

Kiedy się jeszcze oglądali i z wielkiego zdziwienia prawie oniemieli, odezwały się nad nimi z wieży - dzwony. Przelękli się okropnie i skoczyli w jakiś ciemny kąt. Ktoś zakołatał drzwiami od kruchty. Zgasili pochodnię, czekając z bijącym sercem, co dalej będzie. Tego byli pewni, że ich ostatnia godzina wybiła. Z kruchty wyszedł jakiś przygarbiony, siwowłosy mężczyzna i pozapalał świece na ołtarzach i lustrach. Wnet się też otwarły podwoje na oścież i do wnętrza poczęły wpływać tłumy milczących ludzi. Wkrótce były wszystkie ławki zajęte, a nawet na chórze ukazały się ludzkie postacie. O ile nasi dwaj Górczanie ze strachu zdołali jeszcze cos widzieć, zauważyli, że ludzie ci wszyscy mieli twarze trupio-blade, wynędzniałe, ponure i groźne. Siedzieli nieruchomo, z oczyma w ołtarz utkwionymi. Niekiedy jakiś ciężki, głuchy jęk przeleciał z głębi, to znów jakieś dziecko zakwiliło, poza tem jednak straszna cisza.

Wtem pojawił się na ambonie ksiądz, wysoki, chudy starzec bolesnym wyrazem twarzy, z dużymi okularami na wyblakłych oczach. Pochylił się nad ludem i począł coś mówić, jednostajnym, drżącym, ponurym głosem. Mówił jakimś niezrozumiałym językiem, przedstawiał coś przenikliwie, krzyżował ręce na piersiach, to znów składał dłonie, jakby do gorącej modlitwy, lub też zasłaniał oczy; głos jego stawał się po chwili coraz potężniejszy, groźniejszy, a wreszcie, rzuciwszy ramiona w górę, niby jaki złowieszczy prorok, począł wołać, błagać, lamentować. A lud w ławkach odpowiadał głuchym jękiem i szlochaniem.

Teraz i nasi dwaj śmiałkowie poczęli rozumować słowa kapłana. Mówił donośnym głosem: „Pięć wieków cierpimy tutaj, pokutujemy, bośmy zgrzeszyli przeciw Bogu, ciesząc się i tańcząc wieczorem w dzień Wszystkich Świętych, kiedy dusze zmarłe błagały nas o ratunek. Bóg sprawiedliwy ukarał nas, bo otóż, kiedyśmy po rozpustnej zabawie wrócili do kościoła, odmawiać z przyzwyczajenia modlitwy za zmarłych, zapadł się kościół ze wszystkimi. O, błagajmy Boga, prośmy go, aby w swym miłosierdziu skrócił naszą pokutę”.

Ledwo słowa te wypowiedział, zahuczały organy majestatycznym głosem, poczęły bić dzwony, a lud zaintonował jakąś bezbrzeżnie smutną, za serce szarpiącą pieśń błagalną. I zawiał jakiś szalony wicher, wstrząsając całym kościołem, głusząc ludzi i tony organów. Powstała rażąca jasność, jakby od błyskawic i huknęły grzmoty. Uczuł teraz Pagiela z Drozdem, jak ich jakiś huragan z miejsca zerwał i w ciemności rzucił. W tym szalonym locie ledwie jeszcze dosłyszeli gniewne słowa kapłana: „Wara wam od nas! Czekajcie, bo i na was kolej przyjdzie”!

Kiedy się ocknęli i przytomność odzyskali, ujrzeli się w ciemnym lesie. Rozglądali się i zmiarkowali, iż znajdują się w Buczu, nad wąwozem, w którym krzyż byli odkryli. Cisza panowała wokoło, tylko las szumiał nad ich głowami, a gwiaździste niebo słało mdłe światło. Tu i ówdzie widzieli łunę nad cmentarzami, boć to właśnie wszędzie rozpalili świece nad grobami.

Powstali z ziemi i wracali chwiejnym krokiem do wsi. Po drodze wstąpili do gospody. Nikt ich jednak poznać nie mógł, bo włosy ich były jak mleko zbielałe, a twarze głębokimi bruzdami zorane. Tak ich bowiem lęk i strach zmienił.

Nie żyli długo, bo jakoś w miesiąc umarli obaj równocześnie. Dopiero w godzinie przed śmiercią odzyskali mowę, którą byli po owem zdarzeniu zupełnie postradali i opowiedzieli ludziom, co ich spotkało.

Od tego czasu już nikt krzyża w wąwozie owym nie widział. Snać zapadł się kościół jeszcze niżej.

Dziś szemrze na Buczu las swoje ciche, smętne pieśni o dalekiej przyszłości, o dawnej, zgasłej wspaniałości zapadniętej wsi; ludzie podchodzą tedy obojętnie i mało który wspomni o tym, co się tutaj przed wiekami stało.

Autor: Walenty Krząszcz

Additional Hints (Decrypt)

cvra

Decryption Key

A|B|C|D|E|F|G|H|I|J|K|L|M
-------------------------
N|O|P|Q|R|S|T|U|V|W|X|Y|Z

(letter above equals below, and vice versa)