Skip to content

Papuga Heweliusza / Hevelius Parrot Traditional Geocache

This cache has been archived.

Kashubian Reviewer: Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi od właściciela skrytki, więc jestem zmuszony ją zarchiwizować. Jeśli w terenie pozostały jakiekolwiek elementy po skrytce, proszę o ich uprzątnięcie.

Kashubian Reviewer
Geocaching.com Volunteer Cache Reviewer for Poland

More
Hidden : 2/12/2013
Difficulty:
1.5 out of 5
Terrain:
1.5 out of 5

Size: Size:   micro (micro)

Join now to view geocache location details. It's free!

Watch

How Geocaching Works

Please note Use of geocaching.com services is subject to the terms and conditions in our disclaimer.

Geocache Description:


z lewej / inside z prawej / inside

[PL]

Przed trzystu laty mieszkał w Gdańsku i tworzył swe wielkie dzieła jeden z najbardziej zasłużonych synów tego miasta — Jan Heweliusz. Chociaż był on uczonym i astronomem, o którego przyjaźń zabiegali zarówno wielcy badacze, jak i królowie, nigdy nie zapominał o tym, że jego ojciec przez całe życie parał się produkcją piwa. Co więcej, Heweliusz poznawszy dobrze ten fach wcale nie myślał rezygnować z odziedziczonego po zmarłym ojcu browaru. Prowadził go bardzo umiejętnie i roztropnie, któż bowiem potrafił lepiej rachować od biegłego w arytmetyce astronoma. Browar nie przynosił wprawdzie uczonemu astronomicznych zysków, zawsze jednak płynący z niego dochód umożliwiał mu zakup kosztownych soczewek do wszelkiego rodzaju lunet i teleskopów, na drukowanie coraz to nowych książek naukowych i pozwalał także odbywać kosztowne podróże.


Podobnie jak każdy wielki uczony, miał również Heweliusz swoje słabostki. Inni trzymali w domu ulubione czworonogi: psy, koty, wydry, żółwie, a nawet przywożone przez marynarzy z dalekich rejsów — małpki, on zaś miał wielką pstrokatą i niezmiernie krzykliwą papugę.

Zdawałoby się, że to niemożliwe, by ktoś, kto całymi godzinami potrafi wpatrywać się w ruchy ciał niebieskich, odkrywać nieznane konstelacje, jak choćby ta o nazwie „Tarcza Sobieskiego", że ów ktoś, kto następnie dokonuje najbardziej drobiazgowych obliczeń, może w ogóle znieść obecność równie hałaśliwego stworzenia co papuga. A jednak. Ten niezwykły człowiek, zwany powszechnie przez uczonych i artystów Heweliuszem, zaś przez prostych robotników, którym dawał zatrudnienie w swoim browarze, a także w cegielni, nazywany zwyczajnie „panem Heweike" — tak bowiem brzmiało jego prawdziwe nazwisko — darzył swojego ptaka niezwykłą wprost przyjaźnią, odnosząc się do niego nieomal jak do człowieka. Papuga była zresztą pojętna i w mig przyswajała sobie nie tylko pewne słowa, ale i całe zdania.

Gdy Heweliusz powracał o zmroku do swej pracowni, znużony długimi posiedzeniami w ratuszowej Sali Mieszczańskiej na Starym Mieście, gdzie pełnił funkcję rajcy i godność sędziego, papuga witała go zawsze radosnym:

Dobrrrry wieczórrrr!!!

Siadała mu na ramieniu, skubiąc koronkowy kołnierz i przyjaźnie strosząc kolorowe piórka na czubku głowy. Kiedy zaś wielki Jan wyjeżdżał z Gdańska na dłużej, wówczas papuga stawała się jakby najnieszczęśliwszym z ptaków. Prawie nic nie jadła, robiła się osowiała i mało gadatliwa.

Najwięcej radości sprawiało jej przedrzeźnianie czeladzi piwowarskiej i browarnianych mistrzów, którzy pod koniec każdego tygodnia pracy pukali do kantoru swego pryncypała wołając z daleka:

Panie Heweike! robota skończona.

Znaczyło to tyle samo, co: —Panie Heweliuszu! przyszliśmy po zapłatę za tydzień pracy.

Wówczas astronom wyciągał z szuflady przygotowany uprzednio mieszek z odliczoną ilością pieniędzy, schodził kręconymi schodami w dół do swego browaru, niesforna zaś papuga, ku uciesze robotników, skrzeczała mu do ucha:

Panie Heweike! rrrrobota skończona!

Uczony zaglądał następnie do wielkich metalowych kadzi i pękatych beczek, nabierał z każdej długim miedzianym czerpakiem złocistego płynu i oceniwszy, jakiego to piwa nawarzyli w tym tygodniu jego pracownicy, wypłacał każdemu tyle, ile mu się należało. Na górę wracał, już z pustą sakiewką, lecz w doskonałym nastroju. Było to w równym stopniu zasługą chmielu, co i ptaka, który nie schodząc z ramienia powtarzał wciąż swoje:

Panie Heweike! rrrrobota skończona!

O tym jak bardzo Heweliusz przywiązany był do swojej gaduły, mieli okazję przekonać się wszyscy jego domownicy i sąsiedzi owej strasznej nocy, kiedy to pewien niegodziwy służący, którego uczony przyłapał dzień wcześniej na kradzieży, podłożył z zemsty ogień pod dom astronoma.

W krótkim czasie płomienie objęły całe domostwo. Właściciel zajęty obserwacjami gwiazd, zauważył, co się dzieje dopiero wówczas, gdy ogień sięgać zaczął dachu, gdzie znajdowało się jego obserwatorium.

Heweliusz miał jeszcze dość czasu, by uratować kilka bezcennych urządzeń, przede wszystkim zaś liczne notatki oraz rękopis dzieła, nad którym właśnie kończył pracę. Mógł bezpiecznie salwować się ucieczką, ponieważ platforma, na której się znajdował, zajmowała powierzchnię dachów kilku przylegających do siebie kamienic.

On jednak, zamiast niezwłocznie to uczynić, zostawił wszystko i z narażeniem własnego życia przedarł się przez ścianę ognia, byle tylko dotrzeć do sypialni, gdzie znajdowała się jego skrzydlata przyjaciółka. W ostatniej dosłownie chwili zdołał chwycić klatkę, której imały się już języki ognia, i drogą okrężną dotarł z nią w bezpieczne miejsce.

Spłonął dorobek całego życia i wielu lat mozolnych badań. W ciągu paru godzin z całego domu, pracowni pełnej kosztownych instrumentów, a także znajdującej się w kamienicy oficyny, gdzie drukowano właśnie jakże wyczekiwaną przez uczonych z całego świata kolejną wielką pracę gdańskiego astronoma — pozostały tylko zgliszcza i popiół. Spłonęły też mapy i misternie wykonane przez Heweliusza miedzioryty.

Stary astronom nie załamał się wszakże i wnet rozpoczął wszystko od nowa. Stopniowo odbudowywał swoje kamienice przy ulicy Korzennej i z niewiarygodnym wprost uporem zaczął odtwarzać to, co poszło z dymem. Niebawem piwowarzy, tak samo jak dawniej, zaczęli pukać do drzwi jego kantoru w każdą sobotę, dopominając się w ten sposób zapłaty za tydzień pracy.

Pewnego razu, a był to o dziwo sam środek tygodnia, Heweliusz usłyszał za drzwiami gabinetu owo charakterystyczne:

Panie Hewełke! rrrrobota skończona!

Zdziwił się w pierwszej chwili, zaraz jednak zrozumiał, że to papuga żartuje sobie z niego udając czeladników i mistrzów. Widać pomieszały się staruszce dni tygodnia — pomyślał. Ptaszysko wrzeszczało jednak w jakiś dziwnie żałosny i przejmujący sposób, a w jego głosie wyraźnie wyczuwalna była trwoga.

Natychmiast pobiegł więc do drzwi i z przerażeniem ujrzał, jak po krętych schodach przemyka wielki dziki kocur z lamentującą papugą w pysku. Zapewne kot dostał się do sypialni przez uchylone okno z sąsiedniego dachu i porwał ptaka. Uczony bez zastanowienia chwycił kocura i ścisnął go tak mocno, że aż zwierzę jęknęło z bólu i wypuściło z pyska papugę. W całym tym zdarzeniu ucierpiał najbardziej jej biedny ogon, tracąc kilka kolorowych piór.

Minęły kolejne lata. I oto nadszedł niestety taki wieczór, gdy pracowity gdański uczony nie wziął już do ręki ani pióra, ani książki. Nie spojrzał nawet na globus ani na mapę nieba. Nie miał już siły, by wspiąć się wysoko ponad dachy starego Gdańska i obserwować ruchy ciał niebieskich. Długo i z dziwnym smutkiem w oczach przypatrywał się jedynie z okna swojego pokoju ciemnej bryle kościoła Świętej Katarzyny. Potem wziął na ramię swą ulubioną starą papugę, która także była jakaś markotna, gładził jej pstrokate choć mocno już wyblakłe skrzydełka, ona zaś, dawnym zwyczajem zaczęła mu poprawiać koronki wielkiego kołnierza.

Rankiem następnego dnia cały Gdańsk obiegła smutna wiadomość, że Jan Heweliusz nie żyje, i miasto pogrążyło się w żałobie. A kiedy w sobotnie przedpołudnie znoszono jego trumnę po krętych schodach, by złożyć ciało astronoma pod posadzką kościoła Świętej Katarzyny, wierna papuga żegnała swojego dobrego pana, wołając po raz ostatni:

Panie Heweike! rrrrobota skończona. — Po czym padła martwa do nóg tych, którzy odprowadzali zmarłego na miejsce jego wiecznego spoczynku.


W pobliskiej galerii handlowej „Medison” obok małych schodów znajdziecie rzeźbę "Papuga mistrza Heweliusza" nawiązującą do legendy.


Kesz typu miejskie mikro.

Miejsce ukrycia znajduje się naprzeciw miejsca gdzie stały domy Jana Heweliusza.



[ENG]

Three hundred years ago in Gdańsk one of the most distinguished sons of this city lived and created his great pieces— Jan Heweliusz. Although he was a scientist and astronomer, with whom great researchers and kings wanted to be friends with, he never forgot that his father produced beer for his entire life. What is more, getting acquainted with this profession, Heweliusz did not want to resign from the brewery that he inherited from his father. He managed it very skilfully and wisely, because who could be better in calculation than an astronomer. The brewery did not bring astronomical profits to the scientists, but the income enabled him to purchase expensive lenses for various telescopes, to print new books and to conduct expensive travels.


Similarly to every great scientist, Heweliusz also had his soft spots. Others kept their favourite pupils at home: dogs, cats, otters, turtles, or even monkeys brought from foreign countries, and he has a huge, patchy and very loud parrot.

It might seem impossible for someone who could spent hours on observing the movements of heavenly bodies, discover unknown constellations, like the one called “Shield”, that someone who makes the most detailed calculations, may even stand the presence of such noisy animal as a parrot. But still. This amazing man commonly known as Heweliusz by scientist and researchers, and by simple workers that he employed in his brewery, and in brick factory called simply “mister Heweike” – as this was his real name – felt amazing friendship to his bird, speaking to it almost like to a man. The parrot was very smart and it immediately acquired not only certain words, but also sentences.

When Heweliusz got back to his study room, tired with long seating in Town Hall when he fulfilled a function of councillor and judge, the parrot greeted him with a cheerful:

Goooood mooooorning!!!

It would sit on his shoulder, nibbling at his collar and friendly ruffling its colourful feathers at the top of its head. And when Jan leaved Gdańsk for a longer period of time, the parrot became the most unhappy of all the birds. It did not eat, it was sad and did not talk too much. She was the most happy when she mocked the masters of brewery and other workers who would knock at their bosses door every end of the week saying:

Mister Heweike! The job is done.

It meant: —Mister Heweliusz! We came for the money for the week of work.

Then, the astronomer would take the sack with the counted amount of money from the drawer, step down from the stairs, and the unruly parrot would scream to his ear:

Mister Heweike! The jooob is done!

Then, the scientist opened huge metal tubs and full casks and tasted the golden fluid made by his employees, paid them what he owed. He got back upstairs with empty sack, but with a smile on his face. It was caused both by the beer and by the bird . which remained on his shoulder still repeating: — Mister Heweike! The jooob is done!

All household members and neighbours had the opportunity to find out how much Heweliusz like his parrot on that terrible night, when one ungrateful servant who was caught stealing by the scientist a day before, set fire on astronomer’s house in revenge. The owner who was busy observing the stairs noticed what happened when the fire started to reach to the roof, where his study was located.

Heweliusz had enough time to save a few valuable devices and numerous notes and manuscript of the piece that he was working on. He could escape safely, as the platform on which he stood was connected with the surface of the roof of several adjacent houses.

However, instead of doing it immediately, he left everything and risking his life, he went through the wall of fire in order to get to the bedroom, when his parrot was located. Literally on the last moment, he grabbed a cage which already started to burn and took it to a safe place.

The property of his entire life and many years of detailed studies was burnt. During a few hours from the entire house, study full of expensive instruments and publishing house located in the building where another piece of great astronomer from Gdańsk was just being printed, remained only ashes.

Maps and copperplates made by Heweliusz were also destroyed. However, the old astronomer did not break down and he started his work from the beginning. He reconstructed his apartment houses at Korzenna Street and started to recreate everything that disappeared in the flames. Soon, the brewers again started to knock at his door every Saturday asking for payment for a week of work.

One day, in the middle of the week, Heweliusz heard from behind of his door the characteristic:

Mister Heweike! The jooob is done!

He was surprised, but then he thought that the parrot is making fun of him. He though that the old bird got confused with the days of the week. However, the bird kept screaming in a strange and terrifying voice, and one could sense fear in it.

Therefore, he immediately got to the door and noticed a huge wild cat running down the stairs with screaming parrot in his mouth. The cat must have gotten to the bedroom by the open window. The scientist grabbed the cat and squeezed it so hard that the animal moaned with pain and let the parrot go. It lost a few colourful feathers from its tail

More years passed. And unfortunately, an evening came in which the Gdańsk scientist did not take a pen or a book to his hand. He did not even look at the globe or a map of the sky. He did not have enough strength to climb above the roofs of old Gdańsk and observe the movements of heavenly bodies. He just looked at a dark contours of the Church if Saint Catherine with sadness in his eyes. Then he took his favourite parrot at his shoulder, he stoked her colourful, but already pale wings, and she started to nibbler at his big collar.

Next day on the morning, a sad news was spread in Gdańsk, that Jan Heweliusz is dead, and the city was in mourning. And when on Saturday morning his coffin was carried down the stairs in order to bury the astronomer under the floor of the Church of Saint Catherine, faithful parrot said goodbye to her master, screaming for the last time:

Mister Heweike! The jooob is done! — Then it died by the feet of those people who attended the funeral.


In a neighbouring shopping center „Medison” next to the small stairs, there is a sculpture „Parrot of master Heweliusz”, remembering the legend.


Cache of city micro type.

It is located at the opposite side of location of the houses Jan Heweliusz.


Flag Counter

Additional Hints (No hints available.)