Skip to content

8 Baśniowy Wałbrzych Traditional Cache

Hidden : 8/17/2018
Difficulty:
1.5 out of 5
Terrain:
1.5 out of 5

Size: Size:   small (small)

Join now to view geocache location details. It's free!

Watch

How Geocaching Works

Please note Use of geocaching.com services is subject to the terms and conditions in our disclaimer.

Geocache Description:


Baśniowy Wałbrzych

Zapraszamy Was na niedzielny spacer podczas którego poznacie baśnie i legendy o Wałbrzychu. Krótka seria 10 keszy na podstawie książki Baśniowy Wałbrzych.

Czarne złoto - Liliana Wiercińska - Gronuś
    Działo się wtedy, gdy ciężko żyło się ludziom w małych sudeckich wioskach ukrytych w dolinach i otoczonych bezkresnymi lasami i borami. Zimą trudno było przedostać się z osiedla do osiedla, bo na nieprzetartych szlakach zalegał śnieg, a zaspy sięgały ramion dorosłego człowieka. Wygłodzone wilki zaglądały do ludzkich siedzib, czyniąc spustoszenie w kurnikach i obórkach, co budziło strach wśród ludzi. I nawet nie było się komu poskarżyć na ciężki los, bo panowie w zamkach i grodach na co dzień byli dla zwykłej ludności niedostępni.
    W jednej z takich sudeckich osad mieszkał smolarz Bogusz, człowiek prawy, szlachetny i bardzo silny: potrafił bowiem jedną ręką podnieść ciężki worek albo unieść konar drzewa. Mężczyzna ten miał gołębie serce: wszystkim dobrze życzył, służył dobrą radą i pomocą w potrzebie. Nigdy nie narzekał, że jest zmęczony albo chory. Na jego twarzy gościł uśmiech. Jednak siła i uśmiech to nie wszystko, bo — tak jak inni - mial kłopoty i swoje troski: bieda zaglądała do chaty, w której mieszkał wraz z żoną, dziećmi i wiekowymi już rodzicami. Smolarz marzył o tym, aby poprawić los swojej rodziny, żeby dzieci w przyszłości nie musiały tak ciężko pracować jak on, który zarabiał na życie topieniem smoły w borze, daleko od domu. Woził ją potem na niziny, sprzedawał za marne grosze. Uprawiał też ziemię na wyrębie lasu koło Piaskowej Góry. Gdy wracał do domu, pogwizdywał i nucił znane z dzieciństwa piosneczki. Cały emanował radością i szczęściem, gdy myślami był już z najbliższymi. Trudno było mu rozstawać się z domem, borem, rodzinnymi stronami, ziemią wałbrzyską. Kochał wszystkich ludzi, zwierzęta, drzewa, ptaki. Głaskał sarny i obejmował konary buków. Nigdy z nikim nie kłócił się. Czasem gdy ktoś zranił go słowem, odpłacał się uśmiechem. Taki to był dusza-człowiek
    - Bóg z nim — mówili ludzie ze wzruszeniem ramion.
- Bogusz - Bogusz — ach to ten... wielki, szczęśliwy człowiek! —dodawali. Ale ten wielki radosny człowiek o gołębim sercu, tytanicznej sile i uśmiechu na ustach cały czas w głębi duszy myślał nad tym, jak sprawić, by dzieci nie musiały ciężko pracować. Kiedyś, gdy przysną w upalny wieczór pod grubym dębem, śniło mu się, że znalazł wielki skarb Karkonosza. Uśmiechał się sam do siebie i przeraził jednocześnie, że nawet we śnic może czegoś więcej chcieć. I to skarbu, legendarnego skarbu! Wstał, otrzepał biedne odzienie i ruszył do wioski, nucąc:
Wdowa dwór buduje,
żołnierz jej się dziwuje.
Nie dziwujcie się, żołnierzu,
smutno w moim alkierzu.
Usiadł żołnierz za stołkiem
turlnął do niej pierścionkiem,
ola Boga, co takiego?
— to ja widzę męża swego.
Myśl o skarbie towarzyszyła smolarzowi nieustannie, choć w chacie było wesoło i gwarno — jak zwykle cieszono się jego powrotem. Dzieci dostawały niedrogie podarki, żona, spodziewająca się kolejnego dziecka, garść witamin w postaci pięknych i słodkich malin. Dziadkowie, skuleni przy piecu, wychodzili na środek izby, aby nacieszyć się widokiem syna. Po postnej kolacji, gdy dzieci przytulone do siebie spały słodkim snem, zorza wieczorna zaglądała do okienek, jakby sama chciała przekonać się, czy w tym domu naprawdę mieszka szczęście; Bogusz przeczesywa palcami złociste łany włosów swojej żony. Wtem usłyszał jakiś szeles pod drzwiami. Podszedł do nich, otworzył i powiedział:
— Wędrowcze, wejdź do chaty, noc tuż, tuż, a lasy wokół. Gdzie to nocą będziecie wędrować? Miejsca u nas niewiele, ale dla was jeszcze starczy. Nikogo jednak nie było. Wyszedł więc Bogusz przed chatę, a za nim żona i dzieci zbudzone ze snu oraz stary pies. Nikt z nich jednak nikogo nie zobaczył.
— Byłem pewien, że ktoś kręci się po obejściu, a tu ani żywego ducha
— zdziwił się Bogusz. Łuny gasły na niebie, księżyc sierpem zaświecił, migotały gwiazdy, więc można by dostrzec człowieka. Ale słychać było tylko owady krążące nad resztkami pokarmu w psiej misce. Nagle przeraźliwie zawył pies. Odpowiedziały mu psy z sąsiednich zagród. Wszystkim ze strachu ciarki przeszły po plecach. Wycie było przeciągłe, bardzo dziwne i przerażające.
— Ktoś tu jest — stwierdził Bogusz — a nikogo nie widać.
Wszyscy zrobili znak krzyża i powiedzieli niemal jednocześnie:
- Wszelki duch Pana Boga chwali...
- Jest tu kto żywy? Zapraszam do izby! — krzyknął w ciemność Bogusz.
Ale tylko spłoszył swym krzykiem śpiącego kosa. W końcu psy się uspokoiły i leniwie położyły na klepisku. Lekki powiew wiatru zagościł przez chwilę w koronach drzew. Nastała niczym niezmącona cisza. Powrócili więc Bogusz do izby.
- Może to sam Bóg ciekawy ludzkich spraw zajrzał do izby? — zastanawiała się matka Bogusza. — A może to sam Karkonosz, choć ponoć już po świecie nie chodzi...
- A daniej chodził? — zapytały dzieci.
- Chodził.
- Opowiedz babciu! — poprosiły wnuki.
- Gdy miałam tyle lat co wy, to starzy ludzie mówili, że spotykali Karkonosza... — zaczęła babcia.
- Babciu opowiedz!...
Daremne były jednak prośby dzieci, babcia w jednej chwili usnęła. Potem już nie wracano do tego tematu.
Minęło lato, jesień, w końcu mroźna i ciężka zima. Z wiosną, gdy zieleń chciała dotykać nieba, a góry pokryły się mchem, nic nie mąciło dnia codziennego. Owce rodziny Boguszów pasły się na zboczu pilnowane przez starsze dzieci. Żona karmiła piersią najmłodszego synka. Bogusz ruszył w stronę wałbrzyskiej osady po to, by wykarczować skraj lasu i uzyskać tym samym pole pod zasiew. Z zapałem okopywał ogromny dąb i choć pot rosił mu czoło, pracował od kilku godzin nie przerywając pracy. Kiedy tak z trudem karczował kolejny korzeń, zobaczył obok siebie jakąś postać. Był to stary, brodaty człowiek ubrany w łachmany.
- Szczęść Boże! - odezwał się na powitanie starzec.
- A daj Panie Boże! - podziękował za dobre słowo Bogusz i wyprostował zmęczone plecy. Uśmiechnął się dobrodusznie do starca. A ten zaproponował mu pomoc w pracy. Bogusz przyjął propozycję, choć z góry zakładał, że niewiele może mu ten stary człowiek pomóc: wszak wyglądał na wątłego i zmęczonego życiem. Jednak już po chwili pracowali razem. Bogusz obiecał, że jak skończą pracę, zaprosi go do swojego domu i ugości. Staruszek tylko się uśmiechnął, a w jego oczach było widać błyski zadowolenia, choć sama twarz wydawała się być surowa. Pracowali obaj przez dłuższy czas, odrzucając ziemię, kamienie, długie grube korzenie. W pewnej chwili pod korzeniem ukazała się zadziwiająca dziura. Ziemia osuwała się na boki, tworząc głęboką jamę. Zdumiony Bogusz zapytał.
— Co to? Wygląda jak wejście do wnętrza ziemi...
— Wejdźmy tam — zaproponował starzec i ruszył pierwszy, a Bogusz ruszył za nim. Spoglądał na nieznajomego, który pewnym krokiem szedł na przód, jakby był u siebie. Smolarz nie mógł się nadziwić: to spoglądał na starca, to na czeluść przed nimi. Zatrwożony zauważył, że starzec niesie lampę, której dotąd nie miał. Migotliwe światełko oświetlało ściany tunelu. Obaj schodzili coraz to głębiej do wnętrza ziemi.
— Dokąd mnie prowadzisz? — zapytał wreszcie smolarz.
— Do swoich skarbów — odpowiedział mu na to starzec.
— Do skarbów?...— zdumiał się Bogusz — Idź za mną i nie lękaj się. Już nie daleko.
Bogusz szedł w milczeniu, choć jedna myśl goniła drugą — nie potrafił wytłumaczyć sobie o co w tym wszystkim chodzi. Czuł się nieswojo, choć miał czyste sumienie i niczego się nie bał. Wtem starzec podniósł wyżej latarnię i ukazała się ogromna pieczara, której czarne ściany połyskliwie lśniły.
— Oto moje skarby, o których ludzie marzą — rzekł starzec.
— Skarby?... — zdumiał się Bogusz i spojrzał na zgarbioną postać starca. W jednej chwili myśl zaświtała w jego głowie. Zniżył głos i szeptem zapytał:
— To wy, panie, jesteście tym słynnym duchem naszych gór?
Nieznajomy uśmiechnął się tajemniczo i skinął głową.
— Tak, jestem Karkonosz. Duch gór i lasów dolnośląskich — odpowiedział, po czym gestem ręki wskazał kamień i zaproponował, aby usiedli. Po chwili milczenia zaczął swoją opowieść:
— Jestem Karkonosz — ukochałem swoje góry, każdy kamień, wzniesienia i szczyty. Kochałem każde drzewo, polne kwiaty, ptaki i zwierzynę. Wszystko tom kochał, a nade wszystko legendarną księżniczkę Jadwiżkę... Ale nie mnie była pisana. Z rozpaczą brnąłem w śniegu po szczytach gór, jak pielgrzym. Dotykałem czoła nieba, kłaniały mi się modrzewia w śniegowych czapach. Biały puch przykrywał wąwozy górskie i każde zbocze. Niekiedy zsuwała się lawina śnieżna, łamiąc przystrojone szadzią brzozy. Wędrowałem dalej, w przypiętych do stóp deskach. W końcu pozbyłem się ludzkiej postaci i poszedłem do mojego podziemnego królestwa. Tam ze zgrozą stwierdziłem, że moje królestwo stoi w płomieniach, jak w objęciach piekielnych mocy. Ogień szalał, trawiąc pałace, komnaty i czarowne ogrody. Szalał, niszcząc wszystko, co spotkał na swej drodze. Przepalał meble i skarby najznakomitsze, zamieniając w spaleniznę, rozżarzał do białości wszystkie moje kosztowności. Spalał i przemieniał w węgiel. Biegałem jak oszalały pośród płonących komnat, wśród ściekłych płomieni ognia, sam — zupełnie sam. Utraciłem korzeń życia! Skarb najcenniejszy — został w błękitnej sali, ukryty w szkatułce wysadzanej diamentami. Okazało się, że został tylko popiół, który rozsypał się, gdy próbowałem dotknąć nieistniejącej już szkatułki. Straciłem wszystko: skarby, ludzką postać i miłość. Byłem bliski szaleństwa. Biegałem po komnatach i krzyczałem: „Gdzie moja szkatułka?! Gdzie korzeń życia?!" A pożar się wzmagał z każdym moim krzykiem. Płomienie lizały ze zgrozą krzewy i konary drzew. Liście zdawały się krzyczeć z bólu w gorących płomieniach. Ze świerków kapała żywica, która dodatkowo podsycała ogień. Biegałem i krzyczałem w niebogłosy z żalu nad utraconą szkatułką i korzeniem życia. Nie wiem, jak długo to trwało, może całe wieki. Ale w pewnej chwili ogień zgasł, a moje podziemne królestwo przemieniło się w zwęglone usypisko i w jednej chwili z piekielnej gorączki powiało zimnem. Zwały lodu i śniegu wciskały się do wnętrza ziemi, przygniatały wszystko. Lód pokrywał lasy, pola, olbrzymie kry miażdżyły wszystko  to, co spotkały na swej drodze. Drżałem cały z zimna i przerażenia. Działo się coś, czego nie potrafiłem pojąć. Najpierw ogień, później przeraźliwe zimno. Wszystko odbywało się w zawrotnym tempie. A już po chwili woda zalewała wszystko: lody zaczęły topnieć, bo pędząca woda rozpuszczała wszystko, co spotkała na swojej drodze. Tworzyły się wodospady. Kłęby pary wybuchały z rozżarzonych czeluści. Gdy woda spłynęła i  wystygł żar z podziemnego ognia, uświadomiłem sobie, że moje królestwo przemieniło się w węgiel. Krążyłem podziemnymi korytarzami, dotykałem czarnych ścian. Cudem uniknąłem obłędu. Zrozumiałem wtedy, że moje skarby staną się skarbami ludzi. Od tamtej chwili chciałem je dać ludziom, podzielić się z innymi. W tym celu przemierzałem lasy i bory, przemierzałem ogromne połacie ziemi, przedzierałem się przez gąszcze. Przelatywałem z wiatrem nad wioskami, nad polanami i kotlinami. Nie pokazywałem się nikomu. Obserwowałem ludzi, szukałem uczciwego dobrego człowieka. I tak znalazłem ciebie, Boguszu. Długo obserwowałem twoje poczynania, wiedziałem, że jesteś szlachetny, uczciwy, pracowity i szczery. Jesteś człowiekiem, którego przepełnia radość myśli i prawość charakteru, dlatego wybrałem ciebie. Pokazałem ci moje skarby i daje ci je. Czerp z nich do woli — to czarne złoto. Rozrosło się ono pokładami: po całym Śląsku. Węgiel ten będzie bogactwem śląskiej ziemi, da tobie i innym ogromne korzyści. Da wam ciepło. Będziesz mógł go do wozić do innych, sprzedawać, zamieniać.
— Jak to ja mam czerpać z twojego bogactwa? Dawać go innym? A cóż tobie zostanie, panie? — zatroszczył się szczerze Bogusz.
— Starczy i mnie, i tobie, i innym, jest tego bogactwa w nadmiarze.
— I pozwalasz mi obdarować nim innych?
— Tak Boguszu, dzieci twoje dostaną, twoje wnuki i ich wnuki, i kolejne pokolenia... Jego pokłady są niewyczerpalne — wyjaśniał cierpliwie Karkonosz.
— Nie chcę być bogatym — wystarczy, jeśli będę żył z rodziną dostatnio i spokojnie.
Uśmiechnął się duch gór, zadowolony ze swojego wyboru.
— Czyń tak, jak chcesz Boguszu, ta kopalnia jest twoja. Weź tyle, ile ci potrzeba, pokaż innym drogę, niech czerpią to bogactwo. Bogusz trzymał w dłoni lśniącą czarną bryłę węgla i nie mógł się nadziwić, ani pojąć tego, Co się wokół niego działo.
— Dziękuję Ci duchu gór, dobry i możny Karkonoszu. Pójdę już do domu, powiadomię braci i ludzi, których napotkam. Niechaj obdzielają wszystkich tym skarbem.
— Biegnij Boguszu i żegnaj! Niech ci się wiedzie.
— Żegnaj panie — dobroczyńco ludu na śląskiej ziemi.
Pobiegł Bogusz do swoich, trzymając w ręku czarną bryłę. Duch gór spojrzał jeszcze na las i zginął w czeluściach ziemi. Niedługo po tym ludzie zaczęli kopać, tworząc wielkie wyrobisko. Zwali ją kopalnią Bogusza. A duch gór czasem tylko z latarenką przenikał w korytarzach kopalni. Sprawdzał jak idą prace. Spokojny, że obdarował swój kraj największym bogactwem.

Dla osób wolących słuchać mamy wersję na słuchawki - https://youtu.be/VBQIiT3UdAI

O keszu:

Mały pojemnik z logbookiem i ołówkiem. W keszu ukryte są literki potrzebne do odnalezienia finału. Do każdej skrytki jest spoiler kiedy koordynaty będą przeszkadzać a nie pomagać.

Additional Hints (Decrypt)

Fgnel cvravrx

Decryption Key

A|B|C|D|E|F|G|H|I|J|K|L|M
-------------------------
N|O|P|Q|R|S|T|U|V|W|X|Y|Z

(letter above equals below, and vice versa)